„GLIWICKIE METAMORFOZY”

Literackie Gliwice

„Lato z Wędrowcem Gliwickim 2022” 

Małgorzata Malanowicz
Zdjęcia: Krystyna Koch, Krystian Tischbierek

VII.2022
www.gliwiczanie.pl gliwickie_metamorfozy@op.pl  

 

     Trasa autorska: Małgorzata Makowska

 

 

 

       
 

1. Park Chopina – palmiarnia miejska – ul. Fredry 6

2.Willa radcy Lukoschka – ul. Barlickiego 23

3.Restauracja Kaiserkrone – ul. Zwycięstwa 39

4. ul. Zwycięstwa 34

5. Most nad Kłodnicą

6. Haus Oberschlesien – Urząd Miasta – ul. Zwycięstwa 21

7. Kawiarnia Agawa – róg ul. Dolnych Wałów / ul. Zwycięstwa

8. Poczta – ul. Dolnych Wałów 8

9. Kino Bajka – ul. Dolnych Wałów 3

10. Kino „Potęga” – ul. Dworcowa

11. ul. Strzody

12. Plac Krakowski

13. Dom Wojciecha Pszoniaka i Adama Zagajewskiego

ul. Arkońska 7

14. Katedra – ul. Jana Pawła II 5

15. Szkoła – ul. Ziemowita 12

16. Dom Tadeusza Różewicza – ul. Zygmunta Starego 28

17. plac Grunwaldzki

 
       

 

 

   
1. Palmiarnia Miejska
   

   

Adam Zagajewski „Palmiarnia” z tomu „Ziemia ognista”

W tym niewielkim, czarnym mieście, twoim mieście,

w którym nawet pociągi zatrzymywały się niechętnie,

nie odwracając głowy od swych finalnych przeznaczeń,

w parku, jakby na przekór cieniom i sadzy,

stał szary budynek o perłowym wnętrzu.

 

Zapomnij o śniegu, o twardych uderzeniach mrozu,

tutaj powita cię wilgotna analogia powietrze tropików

i zagadkowy szelest ogromnych liści

splątanych jak leniwe węże –

ich znaczenia nie potrafi odczytać nawet egiptolog.

 

Zapomnij o smutku niskich ulic i stadionów,

o ciężarze nieudanych niedziel.

Przyjmij ciepły oddech, wiejący z wnętrza roślin.

Łagodny zapach spłowiałych błyskawic

otoczy cię i zaprowadzi dalej, dalej.

(…)

Zapomnij o sobie, oślepnij z zachwytu,

zapomnij o wszystkim i może wtedy wróci

głębsza pamięć i głębsze braterstwo,

i powiesz, nie wiem, nie wiem, jak się to stało

– palmy otworzyły moje chciwe serce.

 Julian Kornhauser „Dom, sen i gry dziecięce” (wspomnienie)

   
2. Willa radcy Lukoschka
   

Szczepan Twardoch „Drach”

(…) ojciec Caroline zamknął za sobą drzwi wejścia dla służby i dyskretnie wymknął się z willi przy Kreidelstrasse numer 23 w Gleiwitz. Dom ma romantyczne wieżyczki i ozdobne kominy i balkon, i fasadę z czerwonego klinkieru, i białe boniowania, i piękny ogród.

   
3. Restauracja Kaiserkrone 4.
   

Szczepan Twardoch „Pokora”

Próbowałem sobie przypomnieć, ile razy przechodziłem tędy, obok Café Kaiserkrone. Kilkanaście lat temu stoliki tego ogródka stały nad brzegiem rzeczki, potem rzeczkę zasypali, ale alejka dalej nazywa się na jej pamiątkę Wilde Klodnitz, Dzika Kłodnica. Chadzałem tędy, gdy byłem jeszcze w gimnazjum, i potem, gdy odwiedzałem Gleiwitz, zawsze z myślą o tobie, Agnes.

(…) minęliśmy małą Dziką Kłodnicę, zwaną też Wiedenką albo Wiener Bach, nad której brzegiem stały stoliki kawiarni i restauracji Kaiserkrone, po drugiej zaś stronie ulicy wznosiła się kamienica, w której już wtedy znajdowało się twoje mieszkanie, i cóż, zapewne siedziałaś tam w swoim pokoju albo bawialni, czternastoletnia, już nie bawiłaś się chyba lalkami, może czytałaś...?

   
   
5. Most nad Kłodnicą
   

   

Horst Bienek „Podróż w krainę dzieciństwa”

Z mostu kłodnickiego na ulicy Wilhelmstrasse wrzucam kamienie do rzeki. Czasami w mroźne zimy – a na Śląsku były zazwyczaj mroźne – rzeka zamarzała i jeździliśmy pod mostem na łyżwach. Na wiosnę śnieg topniał, po rzece tańczyła kra, aż do Odry. Nie wiem, czy wtedy były jeszcze w Kłodnicy ryby, myślę, że tak. W każdym razie przesiadywali tam jeszcze wędkarze.

Julian Kornhauser „Dom, sen i gry dziecięce. Opowieść sentymentalna”

Zima zawierała pakt z Gliwicami i przestrzenią gór, i oddalała na pewien czas, na okres trzech, czterech miesięcy myśl o przeraźliwej, nudnej skromności ulicy Zwycięstwa i okolic Dworca Głównego. Kłodnica skuta szarym lodem wzbudzała we mnie nie mniejsze emocje niż widok pokrytych srebrną szadzią górskich łąk i pastwisk. Tak, zima, niekoniecznie zresztą z prawdziwego zdarzenia, obfita i zdrowa, zamieniała Gliwice w rezerwat błogiego spokoju. Miasto zapadało w sen (…)

   
   
6. Haus Oberschlesien / Urząd Miejski
   

Horst Bienek „Pierwsza polka”

Hotel „Haus Obeschlesien” postawiono na samym środku miasta jako symbol nowych czasów i nowej architektury, tam gdzie brzydota miasta była może trochę mniej brzydka, w postaci potężnej, szaroczarnej, spłaszczonej bryły, z prawej strony opływanej przez Kłodnicę, ujarzmioną tutaj w betonie (…); od strony Wilhelmstrasse gmach otaczało kilka mizernych rabatek, pokrytych pyłem węgłowym, od frontu znajdowała się studnia, na której cembrowinie tańczyło trzech lubieżnych faunów naturalnej wielkości. (…) Zewsząd przybywali ludzie, aby przyjrzeć się temu kolosowi, najwyższemu w okolicy. (…)

- Otóż to, co widzisz, to hotel „Haus Oberschlesien” (…) Obejrzyj sobie to – mówił teraz, nadal dumny z kamiennego pudła – to jest chyba największy i najwytworniejszy budynek, jaki ty mamy w okolicy (…)

- Coś pięknego – rzekł Andreas, ale miał na myśli trzech nagich zielonych mężczyzn na fontannie. Sam gmach nie by dla niego niczym więcej, niż szarym pudłem (…)

- Nie wiem, co ci jest, przecież powiedziałem, że mi się tu podoba, na przykład ta fontanna z tymi trzema nagusami…

   

Horst Bienek „Podróż w krainę dzieciństwa”

Zawracam do dawnego hotelu „Haus Oberschlesien”, który kiedyś był najelegantszym hotelem w całej prowincji. Spłonął zaraz po wkroczeniu Rosjan w 1945 roku (…) Widziałem wtedy jak płonął i palił się trzy dni (…) Zewnętrzne mury pozostały, i tak po wojnie odbudowano go, ale już bez pięknego szczytu. Teraz już nie jest to hotel, lecz ratusz, potężny biurowiec, złowrogi i czarny. Piękna stara fontanna w stylu secesyjnym przed budynkiem, sprawia wrażenie trochę zagubionej (…) Wówczas w hotelu była kawiarnia z tarasem, gdzie siedziałem czasem z mamą przy z marmurowych stolików i zamawialiśmy razem jeden puchar mieszanych lodów, żeby nie było za drogo.

Piotr Lachmann Wywołane z pamięci”

Gdy już mieliśmy zagwarantowane miejsce w jednym z następnych transportów Czerwonego Krzyża, uległem pokusie zabawienia się raz jeszcze a dobrze w złodziei i policjantów albo Ritter und Rauber. Bawiliśmy się w spalonym wielkim gmaszysku Haus Oberschlesien, miejscu akcji nie napisanej jeszcze wtedy, to jest w roku 1946, „Pierwszej polki” Horsta Bienka. Schowałem się w windzie, windzie, której nie było bynajmniej na tym piętrze, bo zdążyła osiąść na samym dole szybu. I rozbiłem się na jej dachu, zraniłem tak dotkliwie, że nie mogło być mowy o uczestniczeniu w ostatnim transporcie „prawdziwych Niemców”.

   

   
7. Kawiarnia "Agawa"
   

Tadeusz Różewicz – korespondencja z Pawłem Mayewskim (twórcą pierwszej polskiej antologii poezji amerykańskiej)

Oprowadzałem go po Gliwicach. W tym czasie rozbudowywała się Politechnika. Pokazywałem mu to wszystko, wypiliśmy kawę na rogu w „Agawie” i on potem z New Yorku do mnie napisał: „Wie pan, panie Tadeuszu, widziałem, z jaką dumą pan mi pokazywał te wszystkie <wielkie> gmachy w Gliwicach. Wprawdzie w porównaniu z New Yorkiem, no nie robiły wrażenia, ale po panu widziałem, ze jest pan z tego bardzo dumny”.
I byłem, wiecie, dumny, byłem z tego dumny.

 

   
8. Poczta / Kino "Bajka" 9.
   

Tadeusz Różewicz – „Acheron w samo południe”

Szedłem chyba pół godziny

W kierunku dworca kolejowego

Minąłem piekarnię i urząd pocztowy

Obok budki z piwem stali mężczyźni

W przybrudzonych koszulach (…)

To był jakiś student

Lachmann Pszoniak może Raskolnikow

Dejka Władek Karbowicz

Zaraz będzie kino Bajka

I zakład pogrzebowy

Chodzę dwadzieścia lat

Tymi ulicami

Mleczne szyby proste litery (…)

Trumny, trumienki

Trumienki?

To chyba żart

Jakiegoś optymisty

Idąc wśród tych murów kończyłem czterdziesty piąty rok życia

   

Horst Bienek „Podróż w krainę dzieciństwa”

Na Niederwallstrasse moją uwagę zwraca przede wszystkim budynek Poczty i Telekomunikacji, który zawsze robił trochę teatralne wrażenie swoim ostro zarysowanym neogotyckim stylem. Kolorowy klinkier, liczne wieże i wieżyczki oraz ostre szczyty przypominają raczej kościół.

Naprzeciwko znajduje się kino, które dawniej nazywało się Capitol i było najpiękniejsze w mieście. Kryształowe kinkiety, grube dywany i miękkie fotele były tu w Gliwicach odblaskiem wielkiej berlińskiej architektury kinowej. W niedzielne przedpołudnia pokazywano tam filmy z Shirley Temple po obniżonych cenach. Na normalny seans chodziliśmy tylko w święta wielkanocne albo w Boże Narodzenie razem z mamą, czasami zabierał mnie też ze sobą wujek Gerhard (…)

Julian Kornhauser – „Dom, sen i gry dziecięce. Opowieść sentymentalna”

Zimą J. najchętniej zaglądał do typowej dla Gliwic secesyjnej kamienicy, a właściwie wysokiego budynku poczty miejskiej, mieszczącej się naprzeciwko kina „Bajka”. To dziwne, ale chłopiec czuł się tam jak gdzieś w innej rzeczywistości. Pomieszczenie na półpiętrze w niczym nie przypominało poczty czy jakiegokolwiek urzędu państwowego (…) Czerwony wystrój budynku dziwnie harmonizował z zaśnieżonymi ulicami, nęcił każdego przechodnia, zapraszał do środka.

   


   
10. Kino "Potęga" (Mikrus)
   

Julian Kornhauser – „Dom, sen i gry dziecięce. Opowieść sentymentalna”

Nową atrakcją były niedzielne poranki filmowe w kinie „Potęga”, na które J. wybierał się z kolegami. Wbrew swojej nazwie sala kinowa była ciasna i wąska jak kiszka, ale chłopcom wydawała się przestrzenią utkaną ze snu i wyobraźni.

   
12. Plac Krakowski 
   

W roku 1960 istniał w Gliwicach tylko jeden, teatr studencki odnoszący sukcesy. Był to Studencki Teatr „Gliwice”. Wokół STG wytworzyła się jednak zamknięta grupa nadająca ton linii artystycznej i repertuarowej, co doprowadziło do powstania teatru elitarnego odbiegającego w swej specyfice od środowiska studenckiego. Odpowiedzią na to grupy „młodych gniewnych” było założenie Estrady Poetyckiej. Pierwsze wystawienia to składanki poezji Majakowskiego i Broniewskiego. Zespół skonsolidował się i wystawiono jednoaktówkę Harolda Pintera „Samoobsługa”, wtedy też zmieniono nazwę Estrady na Studencki Teatr Poezji. Nazwę Studencki Teatr STEP przyjęto po premierze „Świadków” Tadeusza Różewicza. W roku (1965) zespół otrzymał nagrodę Ministra Kultury i Sztuki za „całokształt działalności ideowo-artystycznej w sezonie 1963–1964”.

   
   
13. dom Wojciecha Pszoniaka i Adama Zagajewskiego
   

Wojciech Pszoniak – „Pszoniak & Co. czyli Towarzystwo Dobrego Stołu”

 

Nad nami mieszkał prof. Zagajewski z rodziną. Gdy mały Adaś Zagajewski tupał, kołysała się u nas lampa. Moją matkę to denerwowało i uważała, że Adaś jest niegrzecznym chłopcem.

Do naszego mieszkania należał duży, otoczony murkiem ogród, do którego wchodziło się od podwórza. Tuż przy wejściu, z lewej strony rósł piękny, rozłożysty krzew czarnego bzu. Po prawej mieścił się warzywnik. (…) Pośrodku ogrodu rosło duże wiśniowe drzewo. (…) Po prawej stała nieduża drewniana altanka, wokół której rosły kępy różnokolorowych kwiatów, a za nią dwa piękne brzoskwiniowe drzewa. (…)

W głębi ogrodu rosły krzewy agrestu, porzeczek i malin. (…) Gdy byłem dzieckiem, ten ogród był dla mnie prawdziwym rajem.


Adam Zagajewski – „W cudzym pięknie”

(…) pod numerem siódmym moim sąsiadem był pewien nieznośny chłopiec, którego rozsadzała energia. Moja mama uwa-ała, że nic dobrego z niego nie może wyrosnąć. Ten chłopiec nazywał się Wojtek Pszoniak. (…) nie wolno było mi się z nim bawić.

 

 

 

Adam Zagajewski – „W cudzym pięknie”

W Gliwicach mieszkaliśmy na ulicy Arkońskiej; to jest krótka, niepozorna ulica, dwa szeregi poniemieckich kamienic, wpatrzonych w siebie uważnie. Przez długo czas ta uliczka była dla mnie centrum świata. (…) Mieszkaliśmy kolejno pod numerem piątym, siódmym i trzecim – wciąż tej samej krótkiej ulicy, przenosząc się do coraz większych mieszkań.

 

 

Adam Zagajewski – „Pszoniak & Co. czyli Towarzystwo Dobrego Stołu”

Ulica Arkońska jest bardzo krótka, przypomina znak równości =. Łączy ulicę Wrocławską z Lutycką; dawniej ulica Lutycka była na wpół dzika, zarośnięta – przynajmniej z jednej strony – chwastami. Mówiło się: chodzić na Kamienie. Kamienie to były wertepy, chaszcze, Dziki Zachód.

   
14. Katedra
   

Szczepan Twardoch „Drach”

Adam Zagajewski – „Dzieciństwo” w: „Asymetria”

Horst Bienek „Czas bez dzwonów”

Już z daleka zauważyły czerwono-białą girlandę, zamykającą dojście do głównego portalu. Przed nią stał samochód straży pożarnej, jednak bez wysuniętych drabin. Panował zupełny spokój, nie widać było ani jednego strażaka (…) Na tekturowych tabliczkach namalowano zdanie: PROSZĘ KORZYSTAĆ Z BOCZNYCH WEJŚĆ (…) Dopiero teraz w jednym z okien wieży Valeska i Irma dostrzegły duży otwór.

Obydwie kobiety weszły do kościoła przez boczny portal (…) Przeszły nawą poprzeczną na środek kościoła. Po jasnym świetle dziennym z trudem przyzwyczajały się do panującego tu półmroku. Większość okien zamurowano z zewnątrz i od środka, zabezpieczając je w ten sposób przed zniszczeniem podczas nalotów bombowych. W środkowej nawie Valeska skłoniła się przed głównym ołtarzem (…) Na stopniach ołtarza leżał krzyż, górujący zwykle ponad ołtarzem.

Valeska spostrzegła w tym momencie, że wszyscy ludzie, także Irma wpatrują się w górę. I kiedy poszła śladem ich wzroku, ujrzała, że spuszczają na linie dzwon, bardzo powoli, tak powoli, że z trudem można było dostrzec jakikolwiek ruch.

– Co to wszystko ma znaczyć? – zapytała (…)

– Przecież pani widzi – odpowiedział jej jakiś mężczyzna, nie odrywając wzroku od dzwonu – zabierają nam dzwony. Na wojnę.

– I to w Wielki Piątek – westchnęła Valeska.

   

   
15. Szkoła
   

Julian Korhnauser – „Dom, sen i gry dziecięce. Opowieść sentymentalna”

Budynek szkolny, solidny, poniemiecki, przerażał chłopca długimi, łączącymi dwa skrzydła korytarzami, z których jedno mieściło gabinet lekarski i stołówkę, a w drugim znajdowały się klasy i gabinet nauczycielski. Ogrom tego budynku przy ulicy księcia Ziemowita (…) był przytłaczający. Wysokie schody, kręte, drewniane poręcze, szerokie drzwi prowadzące zarówno do klas, jak i nieznanych, tajemniczych pomieszczeń, zwłaszcza w suterenie, także sama elewacja, nie ukrywająca czerwonych, zupełnie nie zniszczonych cegieł – wszystko to było widomym znakiem przerażającej grozy.

   
   
16. dom Tadeusza Różewicza
   

W 1949 r. po rocznym pobycie na Węgrzech Różewicz osiedlił się w Gliwicach. Oddaliło go to od nacisku politycznego wywieranego na pisarzy czasów stalinowskich w tak dużych ośrodkach jak Warszawa i Kraków, ale zapewniło tylko bardzo skromne życie. Urodzony w 1921 r. w Radomsku, Tadeusz Różewicz, wybitny poeta i dramaturg, jeden z najczęściej tłumaczonych autorów polskich na świecie, mieszkał w charakterystycznej kamienicy przy ul. Zygmunta Starego 28 do 1968 r. Tutaj też odwiedzali go zarówno młodzi gliwiczanie, spragnieni kontaktu ze słynnym poetą, jak Wojciech Pszoniak, ale i koledzy po piórze: Kornel Filipowicz, Konrad Świnarski czy Julian Przyboś. Na Zygmunta Starego 28 nie odważył się wstąpić młody Julian Kornhauser, mimo, że zachęcał go do tego jego nauczyciel. „Próbował wiele razy przełamać się, pokonać niewyjaśniony strach i ruszał w stronę domu, gdzie mieszkał autor „Niepokoju”, widział go nawet z bliska ale zawsze pokonywany przez tremę, zawracał, biegł w przeciwna stronę przeklinając siebie w duchu.” 

O domu tym, jako miejscu magicznym młodych poetów, jako miejscu zamieszkiwania słynnego dramaturga wspominał także Adam Zagajewski w swoje debiutanckiej powieści „Ciepło, zimno” z 1975 r.

Okres gliwicki to aż dwadzieścia lat wypełnionych twór-czością. To w Gliwicach Różewicz napisał swój najważniejszy dramat – „Kartotekę” (1960), oraz inne, już klasyczne: „Grupa Laokoona" (1962), „Świadkowie albo nasza mała stabilizacja" (1964), „Śmieszny staruszek" (1965), „Wyszedł z domu" (1965), „Spaghetti i miecz" (1967). Powstały tu liczne wiersze, scenariusze i teksty prozą.

W wielu utworach Różewicza znajdziemy elementy gliwickiej rzeczywistości, np. w poemacie „Acheron w samo południe”, „Dzienniku gliwickim” czy chociażby w dramacie „Grupa Laokoona”, w którym przewija się wątek pomników, z których odlewania Gliwice były i są słynne.

W 1991 r. Różewiczowi nadano tytuł Honorowego Obywatela Miasta Gliwice. W 2015 r. w narożniku kamienicy wmurowano płaskorzeźbę w brązie dłuta prof. Kazimierza Nitscha.

   

Tadeusz Różewicz – do Juliana Przybosia:

Wszyscy ciągną obecnie do Warszawy, ja zaś myślę siedzieć na prowincji.

 

Tadeusz Różewicz – „Margines, ale…”

Widok z moich okien otwierał się na jakieś składy wojskowe. Za murem widziałem komin, bodaj piekarni. Po drugiej stronie rosły jakieś brzózki, trochę dalej był szpital wojskowy. Za szpitalem dziedziniec, sierociniec, a potem zaczynało się już „wielkie miasto”.

 

Tadeusz Różewicz – „Niedzielny spacer za miasto”

Zbliżamy się do domu z wieżyczką i zielonymi szybkami w oknach. Tutaj urodzili się moi chłopcy. Na ławkach, między budką z piwem i kioskiem z gazetami, siedziały i zwisały całe grona dzieci (…).  Wchodziliśmy po schodach. Stanęliśmy przed drzwiami. Zadzwoniłem. Otwarła nam babcia. W przedpokoju pachniało rosołem i gotowaną włoszczyzną. Podobnie jak u mnie w domu przed wojną.

Adam Zagajewski – „Ciepło, zimno”

Od strony kulturalnej patronował temu teatr studencki, wystawiający sztuki pewnego poety, Tadeusza Różewicza, który tu nawet mieszkał i spacerował z synami tą samą trasą, doliną potoku, gdzie Krzysztof odbywał pierwsze spacery z dziewczynami. Młodzi inżynierowie, wychowankowie miejscowej politechniki (…) uczyli się na pamięć tekstów tego poety, który podobno mieszkał przy ulicy Zygmunta Starego, tak mówiono, lecz wiadomość ta nie jest potwierdzona.

 

Julian Kornhauser – „Dom, sen i gry dziecięce. Opowieść sentymentalna”

J. wielokrotnie zachęcany przez profesora M. do odwiedzenia Tadeusza Różewicza, mieszkającego już od wielu lat w Gliwicach i to nie opodal ulicy Lelka, nigdy nie zdobył się na odwagę i nie zdecydował się na spotkanie z nim. To przecież przekraczało jego możliwości. Próbował wiele razy przełamać się, pokonać niewyjaśniony strach i ruszał w stronę domu, gdzie mieszkał autor Niepokoju, widział go nawet z bliska, ale zawsze, pokonywany przez tremę, zawracał, biegł w przeciwną stronę, przeklinając siebie w duchu.

   
   
17. Plac Grunwaldzki
   

Wojciech Chmielarz „Zombie” (tło akcji)

 Górnika fascynował ten podziemny gliwicki świat. Kolekcjonował w pamięci każdą plotkę i historyjkę na jego temat. Mówiło się na przykład, że cały plac Grunwaldzki jest przecięty podziemnymi korytarzami, które ciągną się od Wojskowej Komendy Uzupełnień aż do pobliskiego szpitala. Jeden z tuneli miał nawet prowadzić do wyjścia na skrzyżowaniu Styczyńskiego i Daszyńskiego.