"Gliwickie Metamorfozy" - Stowarzyszenie na Rzecz Dziedzictwa Kulturowego Gliwic

 


Walencja - czyli kryzys po hiszpańsku

Gliwiczanie odwiedzili



 

   www.gliwiczanie.pl



Kolejny już raz sprawy służbowe zawiodły mnie do mojej ukochanej Walencji - miasta, które już 9 lat temu spodobało mi się od pierwszego wejrzenia. Ciekawa byłam czy istotnie widać u nich kryzys, który wygania ludzi na ulice w kolejnych protestach.





Najpierw zadziwiła mnie polityka linii lotniczych - nie ma rejsowych lotów z Polski do Hiszpanii, trzeba się pętać zygzakiem i przesiadać przynamnie dwa razy. Mnie się trafił lot z przesiadkami w Niemczech i Szwajcarii, co miało tę zaletę, że pooglądałam z góry świt nad jeziorem Bodeńskim oraz ośnieżone szczyty Alp.








 




 
 
 
 
 
 
 
 
     







 





Wreszcie doleciałam. Już na lotnisku trzeba się było szybko rozbierać, bo temperatura powietrza to 26-27 stopni. Kurcze, październik.....



 




 
 
  Zarezerwowałam sobie maleńki hotelik mieszczący się tuż przy plaży - oddzielony od piasku tylko deptakiem wysadzanym palamami.
 




 

 
 
   
 
 
 
 
 




Jako, że jestem blisko portu, pierwsze kroki skierowałam właśnie tam. Od czasu mojego ostatniego pobytu port został znacznie rozbudowany, powstała wielka marina, oraz poprowadzono przez niego tor Formuły 1, który częściowo jest torem ulicznym biegnącym ulicami wzdłuż portu, a częściowo biegnie trasą wewnątrz portu, zbudowaną specjalnie dla wyścigów Grand Prix Hiszpanii, otwieraną tylko na sam wyścig.




















Na powyższym obrazku widać plan portu z pętlą toru.











U góry widać dość charakterystyczny most stanowiący część trasy wyścigu, który na co dzień jest otwarty uniemożliwiając przejazd pełnej pętli toru.























Tu widać część uliczną toru. Muszę przyznać że widać ogromną różnicę w jakości asfaltu położonego na trasie toru a tym na reszcie ulic.























Stara część portu jest bardzo malownicza, pełna zabytkowych budyków dawnych magazynów, biur portowych  i kapitanatu.























Po zmierzchu deptak wzdłu plaży ożywa - mnóstwo knajpek, muzyka, spacerowicze, imprezowicze. Życie towarzyskie zaczyna się tu koło 7 wieczorem i trwa najmarniej do północy.


Zarówno deptak jak i port są malowniczo oświetlone.



































To był długi dzień - żeby zdążyć na samolot musiałam wstać parę minut po drugiej w nocy, a następnego dnia muszę mieć jasny i wypoczęty umysł aby móc omawiać szczegóły międzynarodowego projektu badawczego..... Padłam spać koło północy.





Spotkanie służbowe na Politechnice odbyło się z sukcesem, wszystkie szczegóły uzgodnione w przyjaznej atmosferze - w końcu współpracujemy z nimi od 9 lat, znamy się jak łyse konie i w zasadzie można powiedzieć że przyjaźnimy. Przerwę na lunch wykorzystaliśmy na pogaduchy ogólno-kryzysowo-światowe. I światli hiszpanie doskonale zdają sobie sprawę z przyczyn krysu. Jak nam mówili, przez ostatnie kilka lat wszyscy - tzn. zarówno hiszpański rząd jak i zwyczajni ludzie po prostu żyli ponad stan. Wydawali za dużo pieniędzy - kżdy chciał mieć dwa domy, dwa samochody oczywiście nowe, jacht. A wszystko na kredyt. Rząd budował setki km autostrad, mosty, osiedla, muzea, pomniki - a wszystko na kredyt. I w końcu musiało to pieprznąć. Nasza przyjaciółka Maria Jesus (takie imię ;)), pani dr z Instytutu Biomechaniki cieszy się że jej mąż ma pracę w Madrycie i dojedża te 370 km, ale ma! Innego kolegi żona - biolog z doktoratem od roku na bezrobociu. Zresztą jak spacerowałam po porcie zwróciłam uwagę na to, że na co drugim jachcie kartka z napisem "VENTA"  - sprzedam.





Tak mi się wydaje że obrazek poniżej najlepiej oddaje całą sytuację - stan sprzed kryzsu i chwilę obecną....











Tak więc lekko nie jest.


Po południu wyprawa do La Ciudat de les Artes i les Ciencies, czyli Miasta Sztuki i Nauki. Ta niezwykła dzielnica miasta stoi w opozycji do jego historycznej części. Całość obejmuje obszar 350 000 m². Jest to kompleks zwany przez mieszkańców „dzielnicą przyszłości”. Projektantem tej części miasta jest architekt Santiago Calatrava, który współpracował z Felixem Candelem. W skład kompleksu wchodzą centra kulturalne i rozrywkowe oraz inne awangardowe budynki. Jest to „miasto w mieście”. Można zobaczyć tam największe w Europie oceanarium, delfinarium, kino IMAX, różne restauracje i muzea.

































































 









Przed budynkiem opery przygotowywano właśnie oświetlenie w basenach przed sobotnim koncertem.





  W sobotę pogoda się popsuła - zerwał się wiatr i przygonił chmury. Ale temperatury powietrza to akurat nie zmieniło - nadal 26 stopni, a temp wody ok 20.... Rano czasu starczyło tylko na spacer brzegiem morza.




   
 
 
 
      
 


 
     
  I zowu zygzakiem, przez Zurych i Monachium droga do domu, trwająca 12 godzin - chyba się niedługo cofniemy do czasów jazdy dyliżansem, tyle to trwa.....
 
     
 
 
 
Latała i wrażenia spisywała: Ewa Hordyniak