Gliwickie Metamorfozy"  Stowarzyszenie na Rzecz Dziedzictwa Kulturowego Gliwic

 

 

SYLWESTER MIEJSKI 2017

Gliwiczanie uczstniczyli

 

   opracowanie i zdjęcia: Ewa Hordyniak

 

   www.gliwiczanie.pl

 
Ech i znowu mignął rok.... Tak, nie minął tylko mignął.....
A ja tradycyjnie wybieram się na sylwestra organizowanego przez UM aby móc wam zdać relację.
Szukałam po portalach informacyjnych dokładnego programu sylwestra, bo całej nocy tam na pewno nie spędzę i co ciekawe nie znalazłam go nigdzie. Wszędzie informacje, że gwiazdą będzie Big Cyc i będą foodtrucki, ale jakaś rozpiska godzinowa wyraźnie była tajemnicą pilnie strzeżoną przez organizatorów.
Trudno, jak pójdę o 22-giej to może się załapię na gwiazdę i powinnam dotrzymać do północy bo mrozu nie było.
Impreza znowu na placu Krakowskim, estrada tymczasowa postawiona tyłem do wieżowca. Gdy doszliśmy na miejsce kończyły występy jakieś przyszłe gwiazdy - czyli zwycięzcy jakiś turniejów dla amatorów. Ostatnia występowała panienka śpiewająca cudze szlagiery, nie wiem jak się nazywała, ale szczerze muszę przyznać że wcale nie najgorzej jej to szło - śpiewała na żywca, głos miała, czyli jak da radę się przebić przez znajomych królika powinno coś z tego wyjść.
 
Wchodzimy dalej na plac i tu pierwszy zonk - czyli idiotyzm organizacyjny, których potem nawet nie zliczyłam..... Otóż większa część placu jest obstawiona płotkami, za które można wejść tylko pod warunkiem, że NIE MA SIĘ ZE SOBĄ ŻADNEJ BUTELKI!!!!!!!!!!!!!!!!! nawet szampana!!!!!!!!! Czyli wg. organizatorów mam przyjść na plac witać Nowy Rok bez szampana! Co za baran to wymyślił??!!!!
Co więcej, obiecane foodtrucki stoją, ale dostęp do nich jest wyłącznie od tej ogrodzonej części placu - czyli ci z szampanem za karę dodatkowo mają stać o głodnym pysku!!! No kretynizm wyjątkowy.....
     
  Na scenie tymczasem prowadzący dręczył trzy osoby z publiczności każąc im nie tylko znać przeboje Big Cyc-a ale jeszcze je śpiewać.... Na szczęście się nie dali, dostali płyty (miały być z autografami i jeden z obdarowanych słusznie zgłosił pretensję o brak autografu, bo organizatorzy nawet tego nie potrafili zapewnić).  
     
   
 
Przyznaję, że nie znam tego faceta w czerwonych butkach, ale dwoił i troił się na scenie, bo musiał zatkać sobą dziurę jaka powstała, bo gwiazda, czyli zespół Big Cyc się jeszcze nie zainstalowała.
 
 
Wreszcie zespół wyszedł na scenę, a ja się zdziwiłam że instalowanie na scenie trwało krótko i jakoś bez ustalania nagłośnienia instrumentów i prób mikrofonu. Po chwili zrozumiałam - panowie odwalili totalną chałturę i poszli z pełnego playbacku.....
     
   
   
   
   
   
     
  Chwilami nie chciało im się nawet udawać, że grają......  
     
   
   
     
  Na całe szczęście ich przeboje są znane, lubiane i można tego posłuchać z przyjemnością nawet z puszki.....
 
     
   
   
   
   
   
   
   
     
  Jak widać powyżej skorzystali z okazji by pochwalić się kolejną złotą płytą, co jest nie lada osiągnięciem biorąc pod uwagę, że są na pisowskiej czarnej liście i część rozgłośni radiowych ich nie nadaje. No ale jak się ma przeboje takie jak "Moherowe berety", czy "Antoni wzywa do broni" to nie dziwota. Na szczęście nie dają się uciszyć i w swoich piosenkach prześmiewczo komentują polską rzeczywistość....
Było coraz bliżej północy, gliwiczanie zaczynali się schodzić coraz tłumniej.
I tu kolejny kwiatek organizacyjny - zespół zostawiony na scenie, żadnego organizatora pod ręką (pić poszli czy co?) i NIKT nie ma zegarka. Biedny Skiba musiał wypytywać publiczność o godzinę, żeby się zorientować ile jeszcze mogą występować.....
Pojawił się facecik w czerwonych butkach, ale on wyraźnie też nie miał zegarka - zaczął ględzić w momencie, gdy uczestnicy się zorientowali, że północ już nadeszła!!!! A oni na scenie dalej tokują! Publiczność straciła cierpliwość i odpaliła swoje ognie i zaczęliśmy otwierać szampany. Organizatorzy kapnęli się, że w noc sylwestrową przeoczyli taki drobiazg jak nadejście północy i nagle na szybko zaczęli odliczać - 8,7,6,5,4,3,2,1 północ, gdy było już półtorej minuty po północy.... No dobra, łyk szampana uściski i całusy i patrzymy w niebo w oczekiwaniu na zapowiedziany pokaz sztucznych ogni.... Patrzymy i patrzymy, czekamy i czekamy....
Nad głowami latają ognie puszczane przez publiczność i gdy już szmer zniecierpliwionych głosów był dobrze słyszalny, ruszył pokaz. Z opóźnieniem jakichś 6 minut.....
 
     
   
   
   
   
   
   
   
   
   
   
     
  Pokaz był ładny, jakkolwiek skromniutki - prywatne osoby miały dłuższe pokazy ogni....  
     
   
   
   
   
     
  Następnie didżej miał puszczać muzykę taneczną - to mu się system zawiesił......
Dawno nie widziałam takiego pokazu amatorszczyzny w organizacji imprezy publicznej. Tandeta i totalny brak profesjonalizmu. Co ciekawe, chyba odpowiedzialni za całość zupełnie nie rozumieli, że ta rozłażąca się w szwach impreza godna remizy w Pcimiu Mniejszym (z całym szacunkiem do remiz) jest raczej powodem do wstydu i wyszli na scenę zbierać pochwały.... Ręce opadają.....
 
     
   
     
  Na pewno bardzo sprawni byli ratownicy - jak facet zleciał na łeb z trybun - bardzo szybko zajęły się nim załogi aż dwóch karetek.  
     
   
   
     
   
     
  Mimo, że nie było mrozu, wilgoć i wietrzysko spowodowały, że zaczęliśmy się telepać z zimna. Postanowiliśmy ruszać - zresztą zrobiła tak większość publiczności. Okrężną drogą przez centrum podreptaliśmy do domciu marząc o gorącej herbacie.  
     
   
   
   
   
     
  Na rynku było więcej policji i staży miejskiej niż gliwiczan... Ale zostały ślady dobrej zabawy.  
     
   
   
   
   
   
   
     
  I w końcu dotarliśmy do domu. Herbata z prądem i próba podsumowania tego co widzieliśmy. Jedno określenie przewijało się najczęściej - totalna amatorszczyzna. Jeżeli tak działają nasze władze miasta, to trzymajmy się......

Mimo wszystko życzę wszystkim samych dobrych i szczęśliwych chwil w tym nowym, 2018 roku

Ee.