GLIWICKIE DNI DZIEDZICTWA KULTUROWEGO 2004
Rejs po Kanale Gliwickim
|
|
|
|
|
|
|
Dużo osób pamięta
rejsy po Kanale Gliwickim z wycieczek szkolnych, ponieważ kiedyś była to
popularna atrakcja. Dziś praktycznie bardzo trudno popływać, chyba, że ktoś ma
jakieś tzw. dojścia. Więc kiedy okazało się, że w ramach Gliwickich Dni
Dziedzictwa Kulturowego w dniach 18-19 września 2004 odbędą się rejsy statkiem
po Kanale Gliwickim bardzo się ucieszyliśmy. Czekaliśmy więc cierpliwie...
W końcu nadszedł dzień 18.09 godzina
7:45 - wyruszamy. O autobusie jeżdżącym specjalnie z tej okazji w kierunku portu
nie wiedzieliśmy, a zwykłe linie kursowały nad wyraz rzadko, zdecydowaliśmy się
na spacer. Zimne, poranne powietrze wygnało z nas resztki snu, maszerowało nam
się raźnie więc po pół godzinnym spacerku brzegiem Kłodnicy, czy jak kto woli
wzdłuż ulicy Portowej, znaleźliśmy się przed portową bramą. Raźno ją
przekroczyliśmy i skierowaliśmy w miejsce gdzie "na oko" powinna odbywać się
odprawa pasażerów. Z daleka dojrzeliśmy niewielką kolejkę, ale co tam. Na
miejscu miła Pani powiedziała, że mamy niesamowite szczęście ponieważ jesteśmy
15 i 16 osobą, a na pokład będzie wpuszczane tylko 20. Teoretycznie 40, ale 20
osób posiada rezerwacje. No cóż, przecież się zmieścimy. Ale atmosfera robi się
nieco nerwowa. Nerwowość potęgują osoby, które podchodzą do stolika
organizatorów, aby pobrać foldery. "Tylko" pobrać, ale lepiej mieć się na
baczności, aby nie zostać na brzegu. Tłum zmarzniętych ludzi pilnował kolejki,
zapamiętywał twarze, które stały i które są jakieś podejrzane i czas jakoś
płynął. Przed wyznaczoną godziną zjawił się spory tłum, który też chciał płynąć,
ale niestety - szczęśliwcy się zmieszczą na rejs o 11:00, a mający mniej
szczęścia na 13:00. Ponieważ pilnowaliśmy kolejki więc nadal mieliśmy miejsca,
które gwarantowały wejście na pokład. Wybiła 9:00 i.... nic :( Autobus miał
opóźnienie i musimy troszkę poczekać. W tym czasie poznajemy kapitana,
otrzymujemy upragnione bilety i wchodzimy na statek. Jest to niewielki GRYF,
który przypłynął specjalnie na tę okazję z Wrocławia. Uwagę zwraca literka "G" -
wygląda jak napisana do góry nogami. I w końcu rzucamy cumy i płyniemy!
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Pomału, majestatycznie, mijamy portowe żurawie, które pracowicie
ładowały węgiel na barki. Jeden taki żuraw potrafi podnieść około 20 ton, nie
dziwi zatem sposób w jaki opróżnia się wagony z węglem. Po prostu dźwig podnosi
wagon, przekręca go w powietrzu na bok i wysypuje z niego węgiel na znajdującą
się niżej barkę. |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Statek robi skręt na sterburtę (czyli po prostu na prawo),
zwalnia, zwalnia... i osiadamy na mieliźnie. Kapitan robi co może, śruby mielą
wodę zmieszaną z mułem, a my przekonujemy się, że wody kanału, które wydają się
czarne, są w rzeczywistości szare. Dopiero po zmieszaniu z mułem stają się
naprawdę czarne jak smoła. Aby jakoś pomóc cała wycieczka przenosi się na lewą
stronę statku i pomalutku ruszamy. Za nami nikną zabudowania portowe, żurawie
stają się coraz mniejsze, delikatny i bardzo zimny wiatr owiewa nam twarze. Po
drodze mijamy coś co wygląda jak nowo budowana odnoga kanału. Powoli płyniemy
sobie torem wodnym, który w czasach II wojny światowej był najnowocześniejszym
sztucznym szlakiem wodnym w Europie. Płyniemy, ponieważ dno kanału wyłożono w
trakcie budowy specjalną gliną, która zapobiega wsiąkaniu wody w dno. Kanał
wybudowano w latach 1934-1940 a podłoże ciągle "się trzyma". Podobnie zresztą
jak śluzy. Właśnie dopływamy do śluzy w Łabędach. Jest to jedna z 6 śluz
znajdujących się na liczącej 41 km długości kanale i jedyna wyposażona w
zamknięcia hydrauliczne o napędzie elektrycznym. |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Wpływamy do śluzy, wrota się zamykają, załoga porozumiewa się z
obsługą, poziom wody zaczyna opadać i zaczynamy kontrolowane opadanie o 4,2 m.
Jest to najmniejsza śluza, największa znajduje się koło Koźla i ma spad równy
10,4 m. Podczas opadania naszym oczom ukazuje się stopniowo potężna konstrukcja
komory. Otwierają się wrota i płyniemy dalej. |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Po drodze mijamy barkę załadowaną po brzegi węglem, wydaje się,
że przy najmniejszej fali woda wleje się na pokład. Ale to tylko złudzenie,
skoro tak wypełnione barki regularnie płyną w stronę Kędzierzyna-Koźla. |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Atmosfera na pokładzie jest niemal idylliczna: wszyscy
podziwiają przyrodę, kąpiące się kaczki, dzikie ptactwo, pstrykają aparaty
fotograficzne. Czasem po pobliskich torach przemknie pociąg do lub z Gliwic i
przetoczy się po widocznym w oddali moście kolejowym. Czas mija niespostrzeżenie
i musimy zawracać. Kiedy już kierujemy się na śluzę, za nami pojawia się
pędząca, pusta barka (pędząca oczywiście w porównaniu z nami). Walczymy
dzielnie, ale musimy uznać jej wyższość i zostajemy wyprzedzeni ("prawym pasem"
na dodatek). |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Barka zajmuje niemal całą komorę śluzy, ale dla nas też znajduje
się trochę wolnej przestrzeni i razem czekamy na otwarcie zaworów. W oddali
widać jakieś małe fale, które po chwili zamieniają się w większe i jeszcze
większe. Wody przybywa bardzo szybko i zaczynamy się unosić. Otwarcie wrót i
.... tylko widzieliśmy tył barki z którą się podnosiliśmy. |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Pomału i
statecznie płyniemy w stronę portu, po drodze mijając załadowaną barkę czekającą
na zielone światło. Bo na kanale jest sygnalizacja świetlna oraz znaki hmmm wodne? Tym razem udaje nam się wyminąć mieliznę i bez
większych przygód dobijamy do brzegu, gdzie spory tłum ludzi niecierpliwie czeka
na możliwość wejścia na pokład. Tak na oko tłum jest znacznie większy niż
pojemność Gryfa, przynajmniej dwa razy...
Wycieczkę zaliczamy do bardzo udanych. Taka okazja trafia się
niezmiernie rzadko i nie wiadomo kiedy się powtórzy. Możliwość zobaczenia z
bliska portu, jego wyposażenia, załadunku barek, płynięcie kanałem, śluzowanie... wszystko to dostarcza niezapomnianych wrażeń.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Tekst
i zdjęcia:
Kasia i Bartosz Wojtynek
Gliwice 2004 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|